“Miałem siedem lat, gdy wpadłem na pomysł, by zaskoczyć moją mamę śniadaniem do łóżka. Prawie natychmiast, gdy się obudziłem i zobaczyłem, że wszyscy jeszcze śpią, wpadło mi to do głowy. Podniecała mnie ta myśl. Chciałem ucieszyć mamę, bo od kilku dni była bardzo smutna. Godzinami siedziała na sofie i popłakiwała. Nie wiedziałem, dlaczego jest taka smutna. Często taka była. Popłakiwała i paliła papierosy, paliła papierosy i popłakiwała. Całe wieczory rozmawiała przez telefon, a później kładła nas do łóżek. Nie mogliśmy niż zrobić, ani ja, ani moje rodzeństwo. Więc też byliśmy smutni. Teraz wpadłem na sposób, mogłem jej podać śniadanie do łóżka.
Ostrożnie wyślizgnąłem się z pościeli i poszedłem do toalety. Uważałem, aby nikogo nie obudzić. Chciałem zrobić śniadanie sam, bez niczyjej pomocy. Chciałem, aby to mnie była za to wdzięczna, objęła mnie i przytuliła, kiedy przyniosę tacę do jej sypialni, a wtedy znów wszystko będzie dobrze. Ostrożnie zbiegłem po schodach. Pamiętam, jak zaciskałem oczy przy każdym ich skrzypnięciu, przerażony, że ktoś może się obudzić.
Na dole w kuchni wyjąłem talerz i łyżkę. Pudełko z płatkami stało jednak wysoko w szafce na górze. Nie mogłem dosięgnąć. Przesunąłem stołek, był bardzo ciężki. Mozolnie wdrapałem się na kuchenny blat i sięgnąłem po pudełko. Zadowolony wsypałem płatki do talerza i nalałem mleka. Miało być tak w sam raz, ani za dużo, ani za mało, mama tak lubiła. Pomyślałem, że zawsze dodawała cukru, ale gdzie jest cukierniczka? Znalazłem ją za owsianką. Nabrałem trochę łyżeczką, pomyślałem, że wystarczy, mama nie lubiła, gdy były zbyt słodkie. Słyszałem to wiele razy.
Pomyślałem o kanapkach. Otworzyłem pojemnik na chleb, wyjąłem z szuflady nóż i z wielkim trudem odkroiłem dwie kromki. Pomyślałem, że wystarczy, a gdyby miało być za dużo, to może nie zjeść wszystkiego. Przecież już była duża i nie dotyczyły jej te same reguły co dzieci. Problem jednak tkwił w tym, że mama nie lubiła grubych kromek, musiały być cienkie. Pilnowałem noża bardzo starannie, ale kromki były grube górą i cienkie na dole. Prawdziwie zmartwiony obejrzałem pierwszą kromkę, nie była dobra. Nie odważyłem się jej wyrzucić, bo bałem się, że mama będzie zła. Tego byłem pewien, że będzie zła. Często skarżyła, się, jak dużo wszystko kosztuje. Ser był tak drogi, że my, dzieci dostawaliśmy tylko jeden plasterek na kanapkę. Mama nakładała sobie dwa. Czasami pytałem, czy mogę nalać sobie jeszcze jedną szklankę mleka. Spoglądała na mnie wtedy tak zdziwiona, że przestawałem pytać.
Trzymałem bezradnie kromkę w ręce i zastanawiałem się, co zrobić. Bałem się, że z powodu tej kromki mama może być niezadowolona z mojego pomysłu ze śniadaniem. Gdyby nie była tak gruba, wszystko byłoby dobrze. Obawiałem się jednak, że mogę nie zobaczyć na twarzy mamy pełnego zadowolenia, o czym tak marzyłem. Zamiast tego mogła pojawić się znana mi zmarszczka między oczami i wokół ust, która zawsze wyrażała niezadowolenie.
Spojrzałem na przedpokój i nasłuchiwałem jakichś dźwięków. Na szczęście wszyscy nadal spali. Pospiesznie włożyłem kromkę do ust, aby się jej pozbyć. Była twarda i nie mogłem jej pogryźć. Wziąłem do ust trochę sera, aby ją łatwiej przełknąć. Przyszło mi na myśl, że powinienem odważyć się ukroić trzy kromki zamiast dwóch, może wtedy mama byłaby bardziej zadowolona. Kiedy zobaczyłem trzy kromki jedną na drugiej, zawładnęła mną niepewność, czy to aby nie za dużo. Bałem się podjąć ryzyko i odkroić dodatkowy plaster sera.
Patrzyłem na swoje dzieło. Wreszcie byłem gotów. Wyjąłem z szafki tacę i talerzyk. Mama nie lubiła kłaść kanapek bezpośrednio na stole. Kiedy ułożyłem wszystko na tacy, poczułem, że czegoś jeszcze brakuje. No jasne, jak mogłem być tak głupi. Kawa. Zapomniałem o kawie, a przecież kawa była najważniejsza. Mama zawsze piła kawę wczesnym rankiem, inaczej nie byłaby sobą. Jeszcze serwetki! Zapomniałem o serwetce. Przecież nie miałaby czym wytrzeć ust. Zawsze się irytowała, gdy na stole nie było serwetek. Pobiegłem do jadalni i oderwałem kawałek papierowego ręcznika. Trochę się rozdarł. Spróbowałem wziąć jeszcze jeden i udało mi się oderwać cały kawałek. Rozerwany zmiąłem w dłoni i wyrzuciłem do śmieci.
Teraz przyszła kolej na kawę. Znowu ogarnęła mnie niepewność. Jak mama robiła kawę? Wiedziałem, że robiła ją w jakiś specjalny sposób i że używała do tego termosu. Mieliśmy w domu tai plastikowy czerwony termos z czarny dzióbkiem i czarną pokrywką. Potrzebowałem mielonej kawy. W szafce stało płaskie pudełko z kawą. Wyjąłem je, ale zaraz przyszło mi na myśl, że właściwie nie wiem, jak wsypać kawę do termosu. Przecież wcześniej należało ją zaparzyć. Odwróciłem się i spojrzałem na kuchenkę. Wiedziałem, że należało jakoś przekręcić kurki, a kuchenka robiła się ciepła. Tylko tyle wiedziałem. Myślałem bardzo intensywnie. Jedyne, czego byłem pewien, to że musi mi się udać. Mama miała dostać śniadanie do łóżka i tyle. Byłem pewien, że w ten właśnie sposób sprawię, że będzie znowu zadowolona. Chwyciłem jeden z kurków i odkręciłem na sześć. To była najwyższa cyfra i sądziłem, że właśnie wtedy płyta rozgrzeje się maksymalnie. Zaczekałem chwilę i dotknąłem dłonią płytki. Robiła się ciepła, hurra! Byłem bardzo rozgorączkowany, cel był tak blisko. Wziąłem do ręki termos i podstawiłem pod kran. Napełniłem go do połowy wodą. Pomyślałem, że tyle wystarczy. Zadowolony z siebie postawiłem termos na rozgrzanej płytce kuchenki.
W tym samym momencie usłyszałem jakiś hałas na górze. Ktoś wyszedł do łazienki. Miałem nadzieję, że to nie mama. Z płytki kuchenki zaczął unosić się dym, bardzo śmierdzący dym. Coś było nie tak. Po kilku sekundach usłyszałem gwałtowne kroki mamy po schodach. Serce zamarło mi w piersi.
– Co ty do diabła tu robisz? – wrzasnęła i odstawiła termos z płyty kuchni. – Zgłupiałeś całkiem, czy co? Chcesz spalić cały dom?
Gęsty dym spowijał wąską kuchnię. Mama była wściekła. W obłokach dymu widziałem jej surowe spojrzenie. Wrzeszczała jak opętana. Usłyszałem za sobą kroki któregoś z rodzeństwa, ktoś zszedł na dół do kuchni. Moja siostra zaczęła cicho pochlipywać.
– Ja chciałem tylko… – próbowałem się bronić, czułem jak drży mi dolna warga. Byłem sparaliżowany ze strachu.
– Wynoś się! – ryczała wściekła. – Wynoś się ty, przeklęty gówniarzu! – Groziła mi wolną ręką, w drugiej trzymała termos. – Zniszczyłeś termos, masz pojęcie ile kosztował? Teraz będę musiała kupić nowy. Nie mam innego wyjścia!
Jej głos zmienił się w falset i zaczęła piszczeć. Przerażony wszedłem po schodach na górę i zamknąłem drzwi do mojego pokoju. Chciałem zamknąć drzwi na klucz. Chciałem móc uciec i nigdy więcej tu nie powrócić. Wpełznąłem pod kołdrę jak wystraszone zwierzę, drżałem na całym ciele. Leżałem tak kilka godzin, a mama nie przychodziła. Pustka rosła we mnie coraz bardziej”.
Fragment książki “Upadły Anioł” Mari Jungsted, wydawnictwo Bellona Warszawa.
0 Comments
Leave a reply
You must be logged in to post a comment.